Gatunek | |
---|---|
Rok produkcji | |
Data premiery | |
Kraj produkcji | |
Język | |
Reżyseria | |
Scenariusz |
|
Muzyka |
|
Zdjęcia | |
Scenografia | |
Produkcja |
Andrzej Łomakowski |
Wytwórnia |
Quadra |
Nie miała baba kłopotu – polski czarno-biały film komediowy z 1935 roku w reżyserii Aleksandra Forda i Michała Waszyńskiego na podstawie scenariusza Andrzeja Łomakowskiego, w opracowaniu literackim Napoleona Sądka i dialogami Konrada Toma. Produkcja miała ukazać podmiejskie letniska i pensjonaty w krzywym zwierciadle.
Nie miała baba kłopotu przedstawia losy jednego z pensjonatów dla arystokratów, założonego przez nowobogackie małżeństwo Boczków, chcących nawiązać kontakty towarzyskie z wyższymi sferami. Do ośrodka przyjeżdża zadłużony młodzieniec Janusz, fałszywie podający się za hrabiego, i zakochuje się w córce Boczków. Okazuje się również właścicielem losu loteryjnego wartego 1 milion złotych.
Film został negatywnie przyjęty przez krytyków, którzy mieli wiele uwag do scenariusza niskiej jakości, słabej reżyserii, zdjęć i gry aktorskiej.
Zamożny handlarz świń, pan Boczek, zostaje właścicielem rozparcelowanego majątku Jołopin. Wzbogacenie się budzi w jego żonie Rozalii pragnienie obracania się w śmietance towarzyskiej. Aby zrealizować ten plan, postanawia wydać swoją jedyną córkę, Basię, za przedstawiciela arystokracji. W tym celu nosi się z zamiarem otwarcia pensjonatu dla wysoko postawionych osób. Wysyła swojego męża do Warszawy po odpowiednie wyposażenie. Pan Boczek nabywa sprzęty niskiej jakości u handlarza tandeciarza na Pociejowie. Za namową kupca kupuje elegancki strój w jednym ze sklepów na ulicy Świętokrzyskiej, później zaś obaj upijają się w knajpie. Podpity mężczyzna wychodzi z lokalu i spaceruje Alejami Ujazdowskimi. Jego uwagę zwracają suknie kobiet z rozcięciem u dołu. W pewnej chwili chwyta nożyczki i zaczyna ciąć przypadkowe przedmioty. Zniszczeniu ulega między innymi los loteryjny. Niesione wiatrem fragmenty kupony trafiają do chłopca Fredzia oraz krawca, który w tym czasie rozmawiał ze swoim dłużnikiem, Januszem. Krawiec zapisuje na podniesionym skrawku papieru należną mu sumę, odrywa zapisaną część i wręcza młodzieńcowi, natomiast resztę losu chowa do kieszeni. Wiedząc o trudnej sytuacji finansowej Janusza, doradza mu poślubienie bogatej panny, co rozwiązałoby jego kłopotliwą sytuację. Młodzieniec, niechętnie ulega wskazówce, fałszywie podaje się za hrabiego i wyjeżdża do pensjonatu Boczka. W autobusie zapoznaje się z Basią i nawiązuje z nią miłosną relację. Właściciele pensjonatu mają nadzieję na ożenek ich córki, ponadto Janusz otrzymuje posadę kierownika ośrodka. Aplikuje gościom kurację odtłuszczającą, organizuje dietę głodową i ćwiczenia gimnastyczne, które faktycznie, na prośbę Boczka, są robotami gospodarskimi. Letnicy odkrywają prawdę i grożą natychmiastowym wyjazdem. Janusz zostaje zdymisjonowany. Niebawem otrzymuje niespodziewaną wiadomość, że do pensjonatu zawita minister. Ostatecznie okazuje się, że w wyniku błędu burmistrza, do ośrodka przyjechał nie minister, lecz krawiec Minster. Gość wyjawia Januszowi, że obaj posiadają odcinki losu wartego 1 milion złotych[1].
Zestawienie zostało opracowane na podstawie źródła[2][1]:
W maju 1935 roku nowo utworzona wytwórnia filmowa Quadra poinformowała w prasie o przystąpieniu do prac nad swoim pierwszym filmem Nie miała baba kłopotu, satyrą na podmiejskie pensjonaty[3][4]. Za scenariusz odpowiadał Andrzej Łomakowski, jego opracowania literackiego podjął się Napoleon Sądek, natomiast Konrad Tom napisał dialogi. Operatorem został Henryk Vlassak, a muzykę skomponował Henryk Wars. Piosenki napisali Konrad Tom i Władysław Jastrzębiec-Zalewski[3]. Jedną z nich była „Czy to warto być upartą?”[5]. Główną obsadę aktorską stanowili Władysław Walter, Barbara Gilewska, Helena Zarembina, Witold Zacharewicz, Michał Znicz, Ludwik Lawiński i Stanisław Sielański[3].
W czerwcu ujawniono nazwiska reżyserów, którymi zostali Aleksander Ford i Michał Waszyński[6]. Zdjęcia były kręcone na przełomie czerwca i lipca, głównie w Rozalinie koło Nadarzyna[7][8]. Według biografa Aleksandra Forda, Stanisława Janickiego, reżyser wycofał się z realizacji filmu po nakręceniu scen plenerowych, nie zgadzając się na nalegania producenta w kwestii rozbudowy wątku miłosnego i poważniejszego jego potraktowania. Nazwisko Forda nie zostało jednak wykreślone z napisów początkowych[4].
Nie miała baba kłopotu miała premierę 9 listopada 1935 roku w warszawskim kinie „Filharmonia”[9] i spotkała się z negatywnymi ocenami krytyków[4].
Stefania Zahorska z „Wiadomości Literackich” nie zauważyła w Nie miała baba kłopotu żadnego elementu, który wniósłby jakąkolwiek pozytywną zmianę do dorobku polskiej kinematografii[10]. Recenzenci „Kina”, „Kuriera Polskiego”, „Małego Dziennika” i „Prosto z Mostu” spostrzegli potencjał, jaki tkwił w temacie filmu, jednakże ukazanie podmiejskich letnisk i pensjonatów w krzywym zwierciadle skończyło się fiaskiem z kilku powodów[11][12][13][14]. W pierwszej kolejności zawiódł scenariusz Andrzeja Łomakowskiego w opracowaniu Napoleona Sądka[15][14]. Zdaniem krytyków przygotowana przez nich historia zawierała w większości najtańsze efekty komediowe, choć niektóre sceny były zabawne[15][14][16]. Określając poziom fabuły, sprawozdawcy wykorzystywali takie określenia, jak: tandeta[11], kicz[13], brak polotu, subtelności i wdzięku[11], banał, sztuczność, szarża, nieprawdopodobieństwa[12] i bzdury[15]. Odnotowali również, że produkcja w swojej formie przypominała bardziej widowisko rewiowe, zbiór skeczów, nie zawsze ściśle ze sobą powiązanych, niektóre zaś sceny kojarzyły się z tymi, zrealizowanymi w produkcjach Świat się śmieje (1934) i Niedokończona Symfonia (1934)[14][15][16]. Po drugie, surowej krytyce poddana została praca reżyserska Aleksandra Forda i Michała Waszyńskiego[11][13]. Oprócz tego publicyści filmowi zawiedli się na Henryku Vlassaku, którego tylko nieliczne ujęcia, wyróżniały się spośród tych przeciętnych[13][11].
Autor recenzji z „Małego Dziennika” napisał w podsumowaniu, że „komedia ta, winna być corychlej zdjęta z afisza i wyświetlana w szkole filmowej pod tytułem: Jak nie należy kręcić filmów”[13]. W odczuciu Andrzeja Mikułowskiego z „Prosto z Mostu” takim rodzajem produkcji „psuje się tylko smak naszej publiczności, produkuje się śmiecia coraz więcej i mydli oczy frazesami o przemyśle krajowym. A poprawy nie widać – ani nawet wysiłku”[14]. Jednocześnie krytyk „Dziennika Wileńskiego”, analizując Nie miała baba kłopotu, Rapsodię Bałtyku i Panienkę z poste restante, dodał że te produkcje „trzeba było po sprawiedliwości schlastać w recenzjach, jak się patrzy. Bo jak się patrzy na te filmy, to aż się przykro robi i złość bierze na myśl że w Polsce, mającej najlepszy na świecie teatr, tak nędzne robi się filmy”[17].
Recenzenci niepochlebnie odnieśli się do gry aktorskiej. Zrzucili to na karb reżyserów, którzy nie podjęli odpowiedniej współpracy z aktorami. W ten sposób odtwórcy ról zostali pozostawieni sami sobie, szarżowali, a postaci wypadły groteskowo i tragicznie[15][11][14]. Według dziennikarza „Czasu”: „Rezultat «wspólnych» wysiłków reżyserskich był ten – że wszyscy aktorzy zgubili się w płyciznach łatwego i głupiego komizmu, łącznie z Walterem i Zniczem, poza jedną Zarembiną, odtwarzającą znakomicie sylwetkę wzbogaconej kuchty”[15].