Zula Pogorzelska jako Zośka w jednej ze scen filmu | |
Gatunek | |
---|---|
Rok produkcji | |
Data premiery |
15 listopada 1932 |
Kraj produkcji | |
Język | |
Reżyseria | |
Scenariusz | |
Główne role |
Zula Pogorzelska |
Muzyka | |
Zdjęcia | |
Scenografia | |
Produkcja |
Józef Rosen |
Wytwórnia |
Patria-Film |
Sto metrów miłości – polski czarno-biały film komediowy z 1932 w reżyserii Michała Waszyńskiego, według scenariusza Konrada Toma. Bohaterem filmu jest Dodek (Adolf Dymsza), który dostaje się pod skrzydła mecenasa sportu i rozpoczyna poszukiwanie najlepszej dla siebie dyscypliny sportu. Ostatecznie wygrywa bieg na 100 metrów i zdobywa względy modystki Zosi (Zula Pogorzelska).
W chwili premiery Sto metrów miłości spotkały się przeważnie z pozytywnymi recenzjami krytyków oraz zostały ciepło przyjęte przez publiczność. Filmoteka Narodowa uznaje film za zaginiony[1].
Dodek, uliczny sprzedawca piosenek kabaretowych, ucieka przed opryszkami[2]. Sytuację obserwuje „mecenas sportu” Moniek vel Mieszek Oszczep-Sardinenfisz, który widzi w uciekającym talent sportowy na miarę Janusza Kusocińskiego[2][3]. Dodek sprawdza się w różnorodnych konkurencjach – pływaniu, wiosłowaniu i bieganiu[3]. Po wielu perypetiach wygrywa bieg na 100 metrów w mistrzostwach Polski, zdobywając jednocześnie serce modystki Zosi[4][5].
W epoce kina niemego w polskiej kinematografii komedia pojawiała się bardzo rzadko[6]. Przyczyną tego stanu rzeczy był brak odpowiednich aktorów i twórców, którzy potrafiliby w odpowiedni sposób przygotować komiczne nieme widowisko, oparte na gagach i mierzeniu się bohaterów z przeciwnościami losu. Sytuację tę zmieniło zastosowanie dźwięku w filmie polskim na początku lat 30. XX wieku[7]. Jeszcze w sezonie 1929/1930 żaden z siedemnastu zrealizowanych filmów nie reprezentował tego gatunku, natomiast na przełomie 1932/1933 już pięć premier spośród dwunastu było komediami. O jej popularności (przede wszystkim w postaci farsy lub komedii muzycznej) w pierwszej połowie lat 30. zadecydowało kilka przyczyn. Po pierwsze, istniały gotowe zespoły aktorów i autorów, pracujących w warszawskich kabaretach literackich i rewiach, takich jak: Qui Pro Quo, Teatr Banda i Morskie Oko[8]. Scenarzyści, wywodzący się z tego środowiska lub inspirowani przez jego przedstawicieli, nie silili się na oryginalność i wykorzystywali wzorce fabularne z francuskich fars bulwarowych, berlińskich komedii muzycznych i wiedeńskich operetek, po czym dodawali do nich postaci i motywy, wypracowywane przez lata na stołecznych scenach kabaretowych[9][7]. Po drugie, w owym czasie trwał kryzys ekonomiczny, oddziałujący na wszystkie warstwy społeczne. Widzowie chcieli zapomnieć o codziennych troskach, dlatego w komediach królowały wątki wygranych na loterii, bogatych ożenków, bądź też zaskakujących awansów społecznych[10][11]. Humorowi, opartemu na banalnych i nieprawdopodobnych sytuacjach, towarzyszyły wesołe piosenki, chwytliwe powiedzonka oraz satyra na drobnomieszczaństwo[12]. Po trzecie, realizacja komedii była nieco łatwiejsza, czasami również trochę tańsza od produkcji innych gatunków filmowych[13].
Sto metrów miłości, realizowane przez wytwórnię Patria-Film, było reklamowane w prasie jako „pierwsza polska komedia sportowa” w „100% mówiona i śpiewana”[14][15]. Kierownik produkcji, Józef Rosen, w wywiadzie dla „Słowa Częstochowskiego” podkreślił, że duże znaczenie dla powstania filmu miały sukcesy polskich sportowców w zawodach międzynarodowych[16].
Reżyserem filmu był Michał Waszyński, za scenariusz odpowiadał Konrad Tom na podstawie pomysłu Adolfa Dymszy[17][18][19]. Ścieżkę dźwiękową Stu metrów miłości stanowiło pięć piosenek, skomponowanych przez Władysława Dana do tekstów Konrada Toma i Juliana Tuwima. Motywem przewodnim filmu był marsz „Gazu, gazu!” (słowa: K. Tom), pozostałymi piosenkami były fokstrot „Grunt się nie przejmować” (słowa: K. Tom), tango „Sardinenfisz” (słowa: K. Tom), slow-fox „Ja chcę tylko szczęścia mieć trochę” (słowa: K. Tom) i tango „Hispano Juif” (słowa: K. Tom, J. Tuwim)[20][21][22][23][24]. Zdjęcia filmowe realizowano w atelier Falanga, na stadionie i pływalni Legii oraz na warszawskich ulicach. Posłużono się również wnętrzami Teatru Małego (siedziba kabaretu Banda)[25]. Zespół aktorski tworzyli przede wszystkim członkowie tegoż kabaretu (Adolf Dymsza, Zula Pogorzelska, Konrad Tom, Ludwik Lawiński) oraz aktorzy dramatyczni (Krystyna Ankwicz i Mieczysław Cybulski).
Sto metrów miłości nie odbiegało znacząco w swojej konstrukcji od filmu Romeo i Julcia (1932). Była to seria luźno skomponowanych skeczy kabaretowych, gdzie szczególną rolę odgrywał humor „szmoncesowy” i ludowy. W ten sposób produkcja upodabniała się bardziej do widowiska rewiowego niż opowieści filmowej[26][25].
Premiera Stu metrów miłości odbyła się 15 listopada 1932 w warszawskim kinie Casino[27]. Film został przyjęty entuzjastycznie przez publiczność[2].
Film uzyskał przychylne opinie prasowe w „Dzienniku Wileńskim”, „Kinie”, „Kurierze Warszawskim”, „Naszym Przeglądzie” i „Polsce Zbrojnej”. Przede wszystkim recenzenci uznali go za jedną z wyróżniających się produkcji pod względem jakości w polskiej kinematografii w ostatnich latach[3][5][4][28][29]. Według sprawozdawcy „Naszego Przeglądu” „z prawdziwym uznaniem należy powitać ten miły, bezpretensjonalny, pogodny film. Krajowa produkcja filmowa grąży się w coraz bardziej wymyślnych i nierealnych konfliktach dramatycznych. Po obejrzeniu ostatnich wyczynów w tej dziedzinie komedja przynosi nam wyraźne odprężenie i ulgę, zwłaszcza komedja zakrapiana swoistym humorem i zdrowym dowcipem”[28]. Zdaniem krytyków zaletami Stu metrów miłości były dobre tempo, pomysłowe gagi i kawały, brak teatralności i deklamatorstwa. Pochwały zyskało również udźwiękowienie („głosy brzmią na ogół wyraźnie i poprawnie”) i strona muzyczno-wokalna[3][5][4][28][29]. Uwagi kierowano pod adresem scenariusza, albowiem sceny nie zawsze były ze sobą ściśle powiązane[3][28].
Recenzent „5-tej Rano” nie wydał jednoznacznie pozytywnej ani negatywnej oceny. Jego zdaniem 100 metrów miłości to sfilmowana i udźwiękowiona seria skeczów i monologów, która znalazła uznanie w oczach publiczności[2]. Stefania Zahorska, związana z „Wiadomościami Literackimi”, nie podzielała zachwytów widzów. W dosadny sposób napisała: „Ostatecznie jest to pierwsza polska komedja sportowa, i słyszałam wyraźnie śmiechy na widowni. Było to nawet usprawiedliwione w momentach, kiedy Dymsza wypinał dolną połowę swego ciała w klasyczny już dzisiaj łuk, a Zula drapała się w podobne miejsce również monumentalnie. Tom też był dobry. Bywały także epizody smutne, kiedy np. jakiś aktor wygłaszał z ekranu słowa: «Ach to wspaniale, oszaleję z radości». Kropka. Tak mówią i patrzą otruci arszenikiem nieboszczycy, po ekshumacji”[30].
Wiele uwagi poświęcono grze aktorskiej. Recenzent „Naszego Przeglądu” wystawił wysoką notę Adolfowi Dymszy, który jako „świetny aktor charakterystyczny, [...] okazał się zarazem doskonałym komikiem filmowym. Nieomal każdy jego ruch wywołuje salwy śmiechu na widowni. Rola stworzona przez niego w «Stu metrach miłości» zasługuje na całkowity aplauz, godna jest wzorów amerykańskich, a przytem wnosi na ekran coś odrębnego i swojskiego”[28]. Docenił także pierwszoplanową aktorkę, Zulę Pogorzelską, która „nareszcie otrzymała we filmie odpowiednią dla siebie rolę”. Odmienne zdanie o występie Pogorzelskiej miał sprawozdawca „Dziennika Wileńskiego”, który zasugerował, że jej śpiew „powinien być zastąpiony przez bardziej utalentowanym”[28][3]. Krytycy ocenili również wysoko grę innych aktorów, z wyjątkiem Krystyny Ankwicz i Mieczysława Cybulskiego, niemających wielkiego pola do popisu[5][4][28][29].
Porównując dziesięć polskich komedii z początku lat 30. XX wieku, Leszek i Barbara Armatysowie ocenili negatywnie Sto metrów miłości, Romeo i Julcię (1933) oraz Pieśniarza Warszawy (1934). Ich zdaniem filmy te zostały wyprodukowane seryjnie zgodnie z panującą modą, poza tym dostarczały łatwej rozrywki w guście „saperów, kucharek i pomocnic domowych”. Jednak podobnie jak inni przedstawiciele tego gatunku, posiadają pewną wartość, mianowicie prezentują styl sławnych wówczas artystów kabaretowych[31].
Jerzy Toeplitz uznał Sto metrów miłości, Ułanów, ułanów, chłopców malowanych (1932), 10% dla mnie (1933) oraz Romeo i Julcię za ordynarne. Szczególnie potępił „niewybredny dowcip, często typu klozetowego” oraz grę aktorów, którzy zamiast ukazać swój talent komiczny, „wygłupiali się”[32].